Mars, czwarta planeta od Słońca, jako pod wieloma względami najbardziej zbliżona do Ziemi, ma w kulturze popularnej miejsce specjalne. Od ponad wieku jest tematem opowiadań, filmów czy słuchowisk radiowych, nieustannie inspirując kolejnych adeptów astronomii oraz będąc ważnym celem prowadzonych programów badawczych. W miarę jednak jak wzrasta nasz zasób wiedzy o czerwonej planecie, zmienia się sposób jej postrzegania przez twórców tekstów kultury. Popularne niegdyś zielone ludziki przywoływane są już wyłącznie w tonie komediowym 1, a Mars traktowany jest z dużo większą powagą. Filmy opowiadające o załogowych wyprawach na Marsa w coraz mniejszym stopniu są „fikcją” naukową. Bazując na aktualnie rozwijanych technologiach ich twórcy starają się przedstawić możliwie prawdopodobny obraz nieodległych w czasie wypraw na czerwoną planetę i rozwijają związane z tym zagadnienia natury naukowej i filozoficznej. Jak to jednak w kulturze popularnej bywa — czasem prawda naukowa ustąpić musi miejsca prawdzie ekranu.
W niniejszej pracy chciałbym skupić się na analizie dwóch filmów: „Misji na Marsa” Briana DePalmy oraz „Czerwonej planety” w reżyserii Anthony’ego Hoffmana. Obie produkcje powstały w 2000 roku na fali popularności bezzałogowych programów NASA za sprawą których temat eksploracji kosmosu powrócił na pierwsze strony gazet. Żaden z filmów nie odniósł jednak sukcesu kasowego; średnie oceny krytyków filmowych również wypadły znacznie poniżej przeciętnej 2, sprawiając, że produkcje te nie uzyskały należytej uwagi.
Misja na Marsa - „Niech stanie się życie” 3
„Misja na Marsa” to wyprodukowany w Hollywood film znanego amerykańskiego reżysera, Briana DePalmy, twórcy takich produkcji jak „Mission: Impossible” czy „Nietykalni”, kojarzonego głównie z wielokrotnie nagradzanym, wysokobudżetowym kinem rozrywkowym. Swoim nowym projektem reżyser postanowił jednak trafić do innej publiczności; „Misja na Marsa” pokazywana była poza konkursem na festiwalu w Cannes. Jest to film bardzo łatwy do szykanowania, bo opisujący kontrowersyjną teorię kosmicznego pochodzenia życia na Ziemi, nie znalazł więc uznania ani wśród amerykańskich krytyków, którzy szukali w nim kolejnej kosmicznej superprodukcji, ani wśród szerokiej publiczności. Zupełnie inaczej produkcja została jednak odebrana we Francji, gdzie oprócz wielu pozytywnych recenzji została wyróżniona czwartym miejscem na liście dziesięciu najlepszych filmów roku 2000 według magazynu Cahiers du cinèma 4.
Pierwotnie reżyserem miał być Gore Verbinski, mało wtedy znany późniejszy twórca trylogii „Piratów z Karaibów”. Jednak gdy zwiększono budżet filmu (do około 90 milionów dolarów 5) projektem zainteresował się sam Brian DePalma, który do tego momentu nie zrealizował ani jednego filmu z gatunku science-fiction. Film porusza wiele niewyjaśnionych zagadek dotyczących czerwonej planety i mimo kilku wyraźnych uproszczeń pozostaje wartościowym artystycznym opracowaniem współczesnego podejścia do Marsa.
Podróż
Twórcy zarówno „Misji na Marsa”, jak i „Czerwonej planety” starali się zwrócić uwagę widowni na problemy sześciomiesięcznej podróży na Marsa. W celu zaoszczędzenia paliwa obie misje wyruszają z orbity okołoziemskiej, wielokrotnie podkreślane jest również znaczenie okien startowych. W filmie de Palmy nie mniej ważny jest aspekt psychologiczny: członkowie załogi zostali dobrani przez psychologów (stąd na pokładzie „Ratownika marsjańskiego” małżeństwo astronautów, ponoć oddziaływające stabilizująco na resztę załogi). Ekipa statku „Mars-I” z „Czerwonej planety” wydaje się za to być w dużym stopniu przypadkowa, prawdopodobnie w celu zwiększenia napięć pomiędzy bohaterami.
Od zawsze wyzwaniem dla twórców filmów science fiction było oddanie stanu nieważkości. Współcześnie, gdy technologie CGI radzą sobie z tym bez problemu, trudnością za to jest naukowe uzasadnienie obecnego na pokładzie statków kosmicznych sztucznego ciążenia. W filmie DePalmy część statku to znany między innymi z „Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka obracający się wokół własnej osi cylinder służący do symulowania grawitacji za pomocą siły odśrodkowej. To jedyny znany aktualnie sposób wytworzenia siły ciążenia, niestety wciąż poza zasięgiem ziemskich konstruktorów. W „Czerwonej planecie” z kolei twórcy ograniczają się do wydawanych pokładowemu komputerowi komend w rodzaju „włącz sztuczną grawitację!”, nie tłumacząc, na czym polega ta technologia.
Twórcy „Misji na Marsa” na wszystkich etapach produkcji korzystali z konsultacji z NASA w celu zachowania jak największej dozy realizmu 6, dokonali jednak kilku uproszczeń dotyczących np. zachowania cieczy w próżni (bohaterowie za pomocą napoju próbują zlokalizować dziury w kadłubie statku, tworzące się po zewnętrznej stronie pojazdu sople wskazują pęknięcia — w rzeczywistości, ze względu na różnicę ciśnień, napój momentalnie by wyparował) czy szans człowieka na przeżycie w przestrzeni kosmicznej bez skafandra (w filmie grany przez Tima Robbinsa Woody Blake zamarza momentalnie po rozszczelnieniu kasku; w rzeczywistości oczywiście straciłby swoją temperaturę, lecz w dużo wolniejszym tempie — porównywalnym do stygnącej w termosie kawy 7).
Panspermia
Scenariusz „Misji na Marsa” dotyka zagadnień teorii panspermii, według której życie zostało przeniesione na Ziemię z innego ciała niebieskiego. Teoria ta nie próbuje wyjaśnić problemu źródeł istnienia życia w ogóle, przenosi je jednak z Ziemi na inny obiekt we wszechświecie. Do dziś nie ma jednoznacznych dowodów potwierdzających możliwość przetrwania życia w warunkach panujących w przestrzeni międzyplanetarnej, zgodnie jednak z aktualnym stanem wiedzy nie można czegoś takiego zupełnie wykluczyć. Brian DePalma przedstawia w swym dziele rozszerzoną teorię panspermii, zakładającą „kosmiczne dziedzictwo” — według fabuły filmu Ziemia została celowo zapłodniona przez inteligentne istoty żyjące niegdyś na Marsie. Teoria panspermii, jakkolwiek pobudzająca wyobraźnię, z oczywistych względów pozostaje wciąż niemożliwa do zweryfikowania.
Miejsce akcji
„Cydonia” to jeden z regionów na Marsie w którym w 1976 roku dzięki zdjęciom satelitarnym wykonanym przez sondę Viking dostrzeżono tajemniczą „twarz”. W rzeczywistości (co potwierdziły zdjęcia wykonane podczas kolejnych misji) obiekt ten to prawdopodobnie nic innego jak zwykłe wzniesienie o kształcie który, w pewnych warunkach słonecznych, przypomina antropoidalną twarz. Niemniej już samo podobieństwo (przez pierwszych kilka lat niemożliwe do wyjaśnienia) pobudzało wyobraźnię milionów ludzi na całym świecie (fotografie satelitarne „twarzy na Marsie” trafiły na pierwsze strony gazet). Autor scenariusza „Misji na Marsa” postanowił przypomnieć popkulturze o potencjale tego obiektu wskazując go jako cel pierwszej załogowej wyprawy na czerwoną planetę. Co ciekawe, mimo oficjalnego wsparcia NASA, wprowadzeniu filmu na ekrany kin w USA towarzyszyła atmosfera przełamania dwudziestopięcioletniej zmowy milczenia, rzekomej tajemnicy utrzymywanej przez rząd w celu odwrócenia uwagi od prawdziwego charakteru tego obiektu 8.
W filmie DePalmy marsjański łazik wykonuje fotografie na których przebywający na powierzchni planety astronauci dostrzegają dziwny błysk na szczycie cydońskiej „twarzy”. Mając nadzieję odnaleźć tam lód, próbują zbadać zawartość wzgórza za pomocą aparatu rentgenowskiego (podobne urządzenie znajdowało się na wyposażeniu łazika Sejourner 9). Ku ich zdziwieniu prześwietlenie pokazuje że całe wzniesienie zbudowane jest z metalu, a po chwili nagła burza piaskowa odsłania prawdziwy charakter wzgórza w Cydonii: jest to wykonana z jasnego, metalicznego tworzywa ogromna antropoidalna twarz, która przez ponad 3,8 miliarda lat przykrywana była kolejnymi warstwami marsjańskich osadów. Obiekt ten to rodzaj bazy kosmicznej, w której w stanie hibernacji przebywał ostatni pozostały na Marsie członek żyjącej tu niegdyś cywilizacji, osobnik, który w obliczu kataklizmu niszczącego życie na jego macierzystej planecie postanowił przesłać swój materiał genetyczny na pobliską Ziemię i czekać na inteligentnych przedstawicieli rozwiniętych tam stworzeń. Jak mówi w filmie Jim McConnel, jeden z uczestników skierowanej na Marsa misji ratunkowej: „Wszyscy jesteśmy Marsjanami”.
Zgodnie z trzecią zasadą Arthura Clarke’a, De Palma nie próbuje odpowiedzieć na wiele pytań związanych z technologią Marsjan 10. Skupia się za to na filozoficznym aspekcie problemu: jaka jest nasza odpowiedzialność za przekazany nam wszechświat i jaki jest cel naszej egzystencji. Być może — jak mówi w filmie Jim McConnel — sensem życia jest szukanie innych żyć. Lub też, wzorem przedstawionego w filmie Marsjanina, przekazywanie życia dalej i terraformacja kolejnych obiektów we wszechświecie.
Czerwona planeta - terraformacja
Film Anthony’ego Hoffmana w dużo większym stopniu niż dzieło DePalmy przypomina typowy hollywoodzki blockbuster z przepełnioną zwrotami akcji historią. Nie brak tu efektownych scen walk, gwiazdorskiej obsady, bogactwa efektów specjalnych, czy wreszcie skonstruowanej z podręcznikową precyzją fabuły. O ile DePalma przeciwstawia bohaterów problemom technicznym i przeciwnościom losu, to Hoffman próbując za wszelką cenę wprowadzić do filmu złych bohaterów tworzy dodatkowo antagonizmy pomiędzy członkami załogi statku kosmicznego, znacznie naciągając realia międzyplanetarnej misji.
Terraformacja to seria procesów mających na celu upodobnienie danego ciała niebieskiego do warunków panujących na Ziemi. Proces ten, niezwykle skomplikowany, wymaga działań na niespotykaną dotąd skalę zarówno w wymiarze finansowym, jak i czasowym. Przez wielu pisarzy science-fiction jest jednak uznawany za jedną z nieuniknionych konsekwencji ludzkiego rozwoju. Mars z kolei zarówno przez naukowców jak i pisarzy wymieniany jest jako pierwszy z kandydatów do terraformacji, głównie ze względu na jego stosunkowo niewielką odległość od Ziemi oraz warunki panujące na powierzchni planety.
Doba na Marsie trwa niewiele więcej od doby ziemskiej; marsjański rok - dwa razy dłużej od roku na Ziemi. Średnia odległość Marsa od Słońca to około 1,5 j.a., w związku z czym do planety dociera zaledwie około 40% energii słonecznej, którą przechwytuje Ziemia. Wskutek szczątkowej atmosfery na powierzchni planety występują duże wahania temperatury — od 20 stopni w dzień do minus 80 w nocy, a nawet minus 135 na biegunach. Pierwsze działania terraformacyjne na Marsie dążyłyby więc do wzmocnienia istniejącej wokół planety warstwy atmosfery w celu ogrzania jej powierzchni i zmniejszenia wahań temperatury. Skutkiem ubocznym byłoby zwiększenie ciśnienia atmosferycznego i dopuszczenie istnienia na Marsie wody w stanie ciekłym.
Mars w przeszłości prawdopodobnie posiadał przypominającą ziemską atmosferę, jednak ze względu na znaczne osłabienie pola magnetycznego planety, większa część otaczających Marsa gazów została „wywiana” przez kosmiczny wiatr. Słaba magnetosfera może stanowić problem przy terraformacji, jednak niewielkie tempo ubytków w atmosferze może pozwolić na stopniowe jej uzupełnianie.
Terraformacja Hollywood
Podczas gdy pretekstem do wyprawy na Marsa w filmie de Palmy jest kontynuacja programów naukowych, to w „Czerwonej planecie” do prób terraformacji popycha ludzkość dopiero rosnące na Ziemi zanieczyszczenie środowiska naturalnego i przeludnienie. Co więcej, jako że akcja filmu dzieje się w połowie XXI wieku (a opisywany w filmie proces terraformacji jest już mocno zaawansowany), sądzić można, że twórcy wróżą ziemskiej cywilizacji niezwykle intensywny rozwój i przykładanie niewielkiej troski do dbania o środowisko naturalne. W celu zwiększenia dramatyzmu przedstawionych w filmie wydarzeń twórcy wyolbrzymili zarówno tempo rozwoju Ziemi, jak i prędkość dokonywanej na Marsie zmian w środowisku naturalnym.
Dr Quinn Burchenal, przedstawiony w filmie fikcyjny specjalista od terraformacji w jednej ze scen wyjaśnia działania podjęte przez ziemian w pierwszej połowie XXI wieku:
„Czapa polarna Marsa to głównie CO2. Drobne wybuchy atomowe roztopiły lód uwalniając gaz. To spowodowało efekt cieplarniany. Mars zaczyna się nagrzewać. Kiedy już było ciepło... rozsiano algi, które rosły wytwarzając tlen.” 11
Początkowo działania te przyniosły spodziewany sukces. Jednak po kilku latach poziom tlenu w marsjańskiej atmosferze zaczął spadać. Pierwsza załogowa misja na Marsa ma za zadanie wyjaśnić powód tej anomalii. Na miejscu jej członkowie nie znajdują żadnych śladów alg, jednak ze zdziwieniem odkrywają, że czerwona planeta ma atmosferę, w której ludzie mogą normalnie oddychać. W rzeczywistości na powierzchni czerwonej planety pojawiły się wszystkożerne stworzenia, które żywiąc się algami wytwarzają tlen. W filmie organizmy te nazwane są nicieniami (nematodes), co nijak ma się do ich przypominającej stawonogi budowy i sięgającego kilku centymetrów rozmiaru. Jest to oczywisty błąd, poprawiony w oficjalnym polskim tłumaczeniu, gdzie użyte zostało słowo chrząszcz.
Do końca nie wiadomo, skąd na powierzchni Marsa wzięły się te zdolne produkować tlen zwierzęta. Burchenal widzi w nich szansę dla Ziemi: mimo związanego z nimi niebezpieczeństwa (pożerając wszystko na swojej drodze stanowią plagę groźniejszą niż szarańcza), są one w stanie rozwiązać problem rosnącego zanieczyszczenia stawiając pod znakiem zapytania sensowność dalszej terraformacji Marsa 12.
Eksploracja a robotyka
Dużą rolę w filmie Hoffmana odgrywa wielozadaniowy robot AIMEE (Automat Maszerujący do Eksploracji i Eskorty), „wypożyczony od marynarki wojennej”. Historia dotychczasowych wypraw pokazuje, że misje bezzałogowe są znacznie tańsze i dużo łatwiejsze do zrealizowania, a astronauci lądują na pokładzie głównie w celu zwiększenia efektowności, gdyż zdalnie sterowane komputery wyposażone w odpowiednie narzędzia badawcze są w stanie wykonać odpowiednie zadania równie dobrze.
Jednak w przypadku wyprawy na Marsa sytuacja nie jest już tak oczywista. Sygnał radiowy z czerwonej planety do centrali dowodzenia na Ziemi lub też na jej orbicie potrzebuje od pięciu do dwudziestu minut na dotarcie do odbiorcy, do tego niezbędne jest drugie tyle aby uzyskać odpowiedź. Takie opóźnienie znacznie ogranicza skuteczność uzależnionych od ziemskiego sygnału, pozbawionych inteligencji maszyn. Pamiętać jednak należy, że przed wysłaniem na czerwoną planetę misji załogowej z pewnością w pierwszej kolejności powstałaby misja bezzałogowa. Wyprawa ta, mająca na celu zbadanie sytuacji na powierzchni planety oraz umożliwienie dokładnego przygotowania wyprawy załogowej, znacznie zwiększałaby bezpieczeństwo przeżycie jej przyszłych uczestników 13. Tymczasem w filmie Anthony’ego Hoffmana astronauci na pokładzie Mars-1 lecą w półroczny rejs mając za zadanie ustalić powód spadającego od kilku miesięcy poziomu tlenu w atmosferze. Mimo, iż znajdująca się na Marsie baza od pewnego czasu nie wysyłała żadnych sygnałów, ich wyprawy nie poprzedziła misja bezzałogowa sprawdzająca warunki istniejące na czerwonej planecie. W rzeczywistości nikt nie naraziłby życia szóstki astronautów (a więc i powodzenia misji!) bez uprzedniego szczegółowego zaplanowania całej wyprawy.
W „Czerwonej planecie” twórcy umieścili wiele nawiązań do amerykańskiej misji Mars Pathfinder i łazika Sejourner, który w 1997 roku wylądował na powierzchni Marsa. Ten niewielki robot służy bohaterom filmu swoim wyposażeniem umożliwiając im radiowy kontakt z ziemskim centrum dowodzenia. Jest to niezwykle istotny epizod ponieważ znacznie przybliża widowni dwudziestowieczną misję NASA, opłacaną przecież z podatków amerykańskich obywateli, do których głównie kierowany jest film.
Geografia
Jako że sceny „marsjańskie” obu filmów kręcone były w ziemskich plenerach, zarówno w „Misji na Marsa” jak i „Czerwonej planecie” bez trudu zauważyć można gęste, niespotykane na Marsie chmury. Poza tym, w celu podniesienia dramaturgii znacznie wyolbrzymiono znaczenie burz piaskowych. Uwagę zwraca również niezwykle zaawansowany system satelitarnego monitoringu powierzchni Marsa w filmie „Czerwona planeta”: mimo, iż działające już dziś sztuczne satelity umieszczone na orbicie są w stanie dostarczyć nam bogatych w szczegóły, barwnych fotografii 14, to jednak stopień precyzji materiałów prezentowanych w filmie (zdjęcia o jakości zdjęć lotniczych) każe wątpić w prędką dostępność takich technologii. W jednej ze scen grana przez Carrie-Anne Moss Komandor Kate Bowman wskazuje drogę przebywającym na powierzchni planety astronautom słowami „idźcie na swoją godzinę piątą”. W rzeczywistości po bliższej analizie dwóch ujęć przedstawiających obraz z satelity, które oddziela w filmie kilka sekund akcji, dojść można do wniosku, iż sugerując taką precyzję monitoringu twórcy filmu dokonali ewidentnego uproszczenia:
Obserwowana baza wybudowana na powierzchni Marsa widziana jest z dwóch różnych stron pod zadziwiająco niewielkim kątem — zdjęcia te musiałyby powstać z nisko latającego obiektu bądź też z co najmniej dwóch satelitów z niezwykle zaawansowaną optyką, zdolną rejestrować materiał wideo z tak dużych odległości. Jednak zgodnie z fabułą filmu, obrazy te przechwytywane są przez niewielką kamerę będącą na wyposażeniu statku Mars-1 znajdującego się na orbicie planety. Film Anthony’ego Hoffmana unika więc przedstawiania problemu monitorowania powierzchni Marsa z orbity (planety dwukrotnie mniejszej od Ziemi, wciąż jednak ogromnej!) proponując w zamian rozwiązanie wpisujące się w futurystyczną wizję, całkowicie jednak oderwane od rozwijanych aktualnie technologii i nie posiadające naukowych podstaw.
Podróż powrotna
W obu filmach bohaterowie opuszczają czerwoną planetę na pokładzie niewielkich statków, zaopatrzonych w znacznie mniejszą ilość paliwa niż ich startujące z Ziemi odpowiedniki. W rzeczywistości taka wizja nie odbiega znacznie od prawdy, jako że ze względu na znacznie słabsze przyciąganie do opuszczenia pola grawitacyjnego Marsa wymagane jest dużo mniej energii. Różnica ta zwiększa się jeszcze, gdy weźmiemy pod uwagę, iż paliwo znacznie obciąża statek kosmiczny, co sprawia, że do wyniesienia pojazdu w przestrzeń potrzeba go jeszcze więcej.
Co ciekawe, bohaterowie obu produkcji odlatują z Marsa w pośpiechu i ciesząc się z powrotu do domu, Gallagher z filmu Hoffmana rzuca wręcz: „Nienawidzę tej planety”. Mars w obu przypadkach okazuje się być miejscem nieprzyjemnym i niebezpiecznym, niezależnie od związanych z nim sentymentów (DePalma) czy nadziei (Hoffman).
Podsumowanie
Po finansowej porażce „Misji na Marsa” i „Czerwonej planety” w ciągu następnych kilku lat nie pojawiła się żadna wysokobudżetowa produkcja nawiązująca do eksploracji Marsa. Kino science-fiction zwróciło się w inną stronę: problemu gasnącego Słońca („W stronę Słońca”, reż. D. Boyle, 2007), utrzymywania kosmicznej bazy na Księżycu („Moon”, reż. D. Jones, 2009) czy wreszcie nawiązania bliskiego kontaktu z obcą cywilizacją („Dystrykt 9”, reż. N. Blomkamp, 2009). Sytuacja taka utrzymywać się może aż do momentu, w którym przyszłe wyprawy na czerwoną planetę dostarczą kolejnych rewolucyjnych odkryć.
Oba analizowane przeze mnie filmy, mimo iż pełne uproszczeń i drobnych przekłamań, „przemyciły” do kultury popularnej podstawy teorii panspermii czy terraformacji. Jasno widoczne jest, że ich twórcy poszli na wiele ustępstw w celu wzbogacenia warstwy dramaturgicznej produkcji, jednak pod przykrywką hollywoodzkich superprodukcji kryją się znane wszystkim miłośnikom astronomii idee, które dzięki tym produkcjom zostały spopularyzowane.